Odkrywanie sekretów starożytnej Aleksandrii
Od czasów Aleksandra Wielkiego do czasów współczesnych miasto pozostało latarnią wiedzy, różnorodności i piękna. Jego ponadczasowy urok wynika z…
Na kontynentach karnawał wybucha żywymi pokazami kolorów, dźwięków i wielowiekowych rytuałów. Dla wielu miast na całym świecie tygodnie poprzedzające Wielki Post oznaczają jedno: karnawał. Podczas tych gorączkowych dni codzienne życie ustępuje miejsca hucznemu widowisku. W Wenecji uczestnicy festiwalu zakładają ozdobne maski i peleryny; w Port-of-Spain ulicami wstrząsają bębny stalowe i muzyka soca; w Rio parady samby zamieniają stadiony w przesiąknięte potem teatry; w Nowym Orleanie jazz i parady zalewają Dzielnicę Francuską; a w londyńskiej dzielnicy Notting Hill nad głowami letnich nocy powiewają karaibskie flagi. Świętowanie każdego miasta jest niewątpliwie jego własne, ale wszystkie łączy duch zbiorowego wyzwolenia i zabawy.
Karnawał ma korzenie w starożytnych pogańskich i średniowiecznych zwyczajach, często oznaczając ostatnią rozpustę przed surowością Wielkiego Postu. Najbardziej znany z kalendarza chrześcijańskiego, festiwal wchłaniał również lokalne kultury. Niektóre karnawały zachowały arystokratyczną paradę; inne wyrosły z historii kolonialnych lub solidarności diaspory. Jednak w każdym miejscu wynik jest podobny: wspólnotowy upadek norm, odzyskanie ulic i szansa dla społeczeństwa, aby się odrodzić, choćby na krótko.
Na kolejnych stronach artykuł ten przedstawia 10 kultowych uroczystości, z których każda jest błyszczącą soczewką wnikającą w duszę miasta. To nie są opisy z broszur podróżniczych, ale wciągające portrety z perspektywy ciekawskiego obserwatora. Można przemknąć przez weneckie zaułki pośród zamaskowanych imprezowiczów, a następnie poczuć rytm bębnów o wschodzie słońca w Port of Spain; usłyszeć sambę z Sambadrome w Rio i fanfary trąbek z Bourbon Street; i poczuć bas steelpan w letnim słońcu Londynu. Każdy karnawał opowiada historię ludzi — przeszłych i obecnych — świętujących tożsamość, wolność i niezwykłą moc uroczystości, które zarówno odzwierciedlają, jak i przekształcają kulturę.
Karnawał w Wenecji przywołuje obrazy minionej epoki, kiedy Republika Serenissima świętowała z wielkim widowiskiem. Legenda głosi, że rozpoczął się w 1162 r. po zwycięstwie nad Akwileją, ale rozkwitł w wiekach renesansu i baroku. Od zmierzchu do świtu zamaskowani szlachcice tańczyli w pałacach i przechadzali się po placu św. Marka w każdym sezonie karnawału. Tradycja ta zakończyła się nagle w 1797 r., kiedy Napoleon zakazał maskarady; Wenecja przespała Wielki Post bez hucznej zabawy. Prawie dwa wieki później, w 1979 r., miasto przywróciło karnawał. Obecnie co roku gromadzi się nawet do trzech milionów gości, ponownie rozpoczynając stare obchody w mgliste lutowe poranki.
Maski Wenecji są sercem wydarzenia. Od świtu można zobaczyć upiorny profil Bauty – jej szeroki wystający podbródek i nos pod białą maską i kapeluszem trójrożnym – lub półmaskę Colombina ozdobioną piórami i klejnotami. Nieuchwytna Moretta, czarny aksamitny owal trzymany guzikiem między zębami, dodaje jeszcze więcej tajemniczości. Pod tymi przebraniami klasa się rozpuszcza: senator i tkacz jedwabiu idą obok siebie, równie ukryci. Całe pałace goszczą bale maskowe; punktem kulminacyjnym jest „Lot Anioła”, kiedy przebrany akrobata zjeżdża na linie z dzwonnicy św. Marka na plac poniżej pośród fajerwerków. Gondole dryfują z zamaskowanymi parami w pudrowanych perukach, a nawet sprzedawcy na targu Rialto mogą założyć peleryny i maski, aby sprzedawać swoje towary pośród fantazji.
Karnawał w Wenecji wydaje się wystawny i eteryczny. Chłodna mgła unosi się z kanałów, mieszając się ze światłem latarni i zapachem pieczonych kasztanów. Przebrane postacie dryfują wąskimi uliczkami i pod łukowatymi mostami, a ich kroki odbijają się echem od cegieł. Muzyka — czasami barokowe trąbki lub wiolonczele — wycieka z kawiarni i balkonów pałacowych. Po zmierzchu oświetlone świecami bale szepczą ze śmiechu, gdy imprezowicze w ekstrawaganckich kostiumach tańczą walca w złoconych salach. Pośród tej zabawy jest coś wzruszającego: ta dzika wolność zniknie wraz ze świtem Środy Popielcowej, a starożytne kamienie miasta będą stały w milczeniu przez cały Wielki Post.
Karnawał w Port-of-Spain to chrzest bojowy, zrodzony na skrzyżowaniu imperium i emancypacji. Jego początki sięgają XVIII wieku, kiedy francuscy plantatorzy i wolni ludzie kolorowi organizowali wystawne bale maskowe w okresie poprzedzającym Wielki Post. Zniewolonym Afrykańczykom zakazano takich zgromadzeń, więc stworzyli własne równoległe święto znane jako Canboulay (co oznacza „spalona trzcina”, nawiązując do pól trzciny cukrowej). Canboulay obchodzono bębnieniem, śpiewem, walką na kije i noszeniem pochodni przez ulice. Po emancypacji w 1834 r. tradycje te połączyły się w rodzący się karnawał. Z czasem Trynidadczycy ze wszystkich środowisk ukształtowali go w ogromne, znane na całym świecie święto, jakim jest dzisiaj.
Kluczowy moment nadchodzi przed świtem w poniedziałek karnawałowy: J'ouvert, po kreolsku „świt”. O 4 rano ulice miasta zalewają tłumy bosych ludzi umazanych farbą, olejem i błotem. Tańczą i śmieją się, gdy z otwartych ciężarówek rozbrzmiewa muzyka reggae, calypso i parang. W ciemności można zobaczyć ludzi przebranych za diabły ze świecącymi oczami lub zamaskowane duchy owinięte piórami, krzyczące i wysmarowane czarną pastą kawową. J'ouvert jest pierwotny i wyzwalający: święte staje się profanum, zwyczajne rzucane w radosny chaos, gdy wszyscy uciekają od ograniczeń swoich codziennych ról.
Około południa rozpoczyna się Wielka Parada. Tysiące maskarad maszeruje w skoordynowanych zespołach wzdłuż alei Savannah i miasta. Ich stroje wahają się od eleganckich (królowe z koralikami i wysokimi, pierzastymi nakryciami głowy) po absurdalne i satyryczne (olbrzymie karykatury wyśmiewające polityków lub kulturę popularną). Każdy zespół wybiera swojego Króla i Królową Karnawału, aby poprowadzili ich. Dominuje muzyka: calipsoniści wykrzykują dowcipne komentarze społeczne, podczas gdy rytmy soca i dudniące steelpan otaczają ich. Sędziowie w Savannah oceniają każdy szczegół, ale dla obserwatorów każda grupa jest widowiskiem równie zdumiewającym. Powietrze wypełnia się zapachem oleju kokosowego (używanego do malowania ciała) i ulicznego jedzenia, takiego jak zupa kukurydziana i banany.
Nie można opisać karnawału w Trynidadzie bez poczucia surowej przesady. Karaibski upał przytłacza, pot miesza się z mieniącą się farbą na skórze, ale nikt nie zwalnia tempa. Bębny i rogi przyspieszają bicie serca: nawet piesi na chodnikach wchodzą w improwizowane kongi. Nieznajomi ściskają ręce i wirują; mężczyzna na szczudłach góruje nad nimi, trzymając maczetę w dłoni, przeskakując przez tłum. Bariery społeczne tymczasowo się rozpuszczają: afrykańskie, indyjskie i europejskie dziedzictwo miasta miesza się swobodnie. Karnawał tutaj jest odzyskiwaniem tożsamości — każde uderzenie w bęben jest uderzeniem serca emancypacji. Kiedy obchody dobiegają końca i nadchodzi Środa Popielcowa, tysiące ludzi zatacza się do domów wyczerpanych i uradowanych, niosąc pamięć o ludziach, którzy zamienili walkę w widowisko.
Karnawał w Rio de Janeiro jest największą imprezą w kraju, żywym widowiskiem łączącym elementy portugalskie, afrykańskie i tubylcze. Jego najwcześniejszym przodkiem był Entrudo, hałaśliwy średniowieczny festiwal walki na wodę, przywieziony przez portugalskich kolonistów. W XX wieku prawdziwa dusza karnawału w Rio ukształtowała się wraz z powstaniem szkół samby. W 1928 roku pierwsza szkoła samby — Mangueira — tańczyła na ulicach, a wkrótce pojawiły się dziesiątki innych, każda reprezentująca dzielnicę. Samba, zrodzona z afrobrazylijskiego rytmu, stała się sercem festiwalu, a społeczności rozpoczęły całoroczne przygotowania.
Co roku w lutym lub marcu kultowy Sambadrome w Rio – specjalnie zbudowany stadion paradny – staje się miejscem zerowym karnawału. Każda szkoła samby paraduje po kolei, występując przez około godzinę przed sędziami. Wejście jest rytualne: mały comissão de frente (przednia komisja) tańczy teatralnie, aby wprowadzić temat, po czym następuje abre-alas (platforma otwierająca), górujący nad wszystkim spektakl. Następnie pojawiają się Mestre-Sala i Porta-Bandeira (mistrz ceremonii i chorąży), którzy wirują sztandarem szkoły w eleganckiej harmonii. Za nimi maszerują setki tancerzy w wyszukanych strojach, a bateria (linia perkusyjna) zamyka sekcję grzmiącą falą. Widzowie stłoczeni na betonowych trybunach wybuchają brawami przy każdej nowej formacji, a balkony miasta wypełniają się wiwatami.
Poza stadionem całe miasto jest karnawałem. W Lapa i dziesiątkach dzielnic, imprezy bloco trwają dzień i noc. Na niemal każdym rogu z mobilnych systemów nagłaśniających dobiegają dźwięki bębnów surdo i piski cuíca. Imprezowicze w wymyślnych nakryciach głowy tańczą na dachach samochodów i budynków, rozpalając improwizowane parady. Sprzedawcy sprzedają açaí, serowy chleb i zimne piwo, aby podsycić zabawę. Karnawał w Rio to demokratyzujący spektakl: bankierzy tańczą obok dzieci z faweli; turyści gubią się w muzyce. Jednak każdy występ ma znaczenie. Enredos (piosenki przewodnie) szkół samby często oddają hołd afrobrazylijskim bohaterom lub lokalnemu folklorowi, a choreografie mogą ośmieszają polityków lub celebrować historię. W ten sposób karnawał staje się zarówno spektaklem, jak i komentarzem społecznym. Gdy wschodzi świt, zmęczeni Cariocas wracają do domu z sambą wciąż w żyłach, oddając ducha swojego miasta w całości.
Karnawał w Nowym Orleanie nosi francuską nazwę, ale ma wyraźnie kreolską duszę. Mardi Gras obchodzono tutaj przez Francuzów na początku XVIII wieku, a w latach 30. XIX wieku parady i bale maskowe stały się ukochaną lokalną tradycją. Kiedy zabawa stała się nieokiełznana, elity miasta utworzyły Mystick Krewe of Comus w 1857 roku, aby przywrócić porządek. Ten model dał początek dziesiątkom prywatnych krewes – tajnych stowarzyszeń, z których każde organizuje wystawne parady i bale dostępne tylko na zaproszenie. Krewe of Rex, założone w 1872 roku, koronuje corocznego Króla Karnawału i symbolicznie wręcza mu klucz do miasta.
Kiedy nadchodzi Mardi Gras Day, ulice miasta eksplodują kolorami. Nocne platformy przejeżdżają obok, każda z nich jest tematyczną krainą czarów oświetloną od środka, a ich jeźdźcy rzucają w tłum koraliki, dublony i drobiazgi. Powietrze rozbrzmiewa okrzykami „Rzuć mi coś, panie!”, gdy ręce szukają pasm fioletu, zieleni i złota. Za każdą platformą maszerują orkiestry i zespoły dęte, puszczając jazz i funk. Na neutralnym terenie uliczni muzycy wywołują improwizowane parady drugiej linii: imprezowicze z chusteczkami i parasolami tańczą i klaskają za nimi. Dla wielu złapanie rzuconego kielicha z kwiatem lilii lub garści koralików staje się cennym trofeum z historii Mardi Gras.
Jedzenie i rytuały dodają widowiskowości. Od święta Trzech Króli (6 stycznia) rodziny pieką King Cake — pleciony chleb cynamonowy polany lukrem w kolorach Mardi Gras, w którym ukryte jest maleńkie plastikowe dziecko. Ten, kto znajdzie dziecko w swoim kawałku, zostaje koronowany na króla lub królową i musi zorganizować następne przyjęcie z tortem. Tymczasem całkowicie czarny Krewe of Zulu prezentuje własne dziedzictwo. Indianie Zulu paradują w spódniczkach z trawy i kostiumach z koralikami (radykalny akt w 1910 r.) i słyną z rzucania w tłum zdobionych kokosów. Te ciężkie, malowane nagrody — często pozłacane lub jaskrawo kolorowe — stają się groźnymi symbolami szczęścia Mardi Gras, gdy zostaną złapane.
Wzruszającym kontrapunktem są Indianie Mardi Gras, głęboko zakorzeniona tradycja afroamerykańska. Plemiona zamaskowanych „Indian” spędzają miesiące na ręcznym wytwarzaniu wymyślnych, pierzastych garniturów inspirowanych indiańskimi indiańskimi indiańskimi indiański ...
Karnawał w Notting Hill w Londynie jest największym na świecie festiwalem ulicznym, który celebruje kulturę karaibską, ale jego początki sięgają skromnych protestów. Pod koniec lat 50. napięcia rasowe wybuchły w zamieszkach rasowych w Notting Hill. W odpowiedzi aktywistka Claudia Jones zorganizowała pierwszy „karnawał karaibski” w 1959 r., w którym wystąpiły zespoły grające na stalowych bębnach i calypso, aby podnieść na duchu społeczność Indii Zachodnich. Siedem lat później Rhaune Laslett i inni zorganizowali pierwszą paradę karnawałową na świeżym powietrzu ulicami Notting Hill podczas sierpniowego święta bankowego. Była to bezpłatna, wielokulturowa impreza uliczna mająca na celu promowanie jedności. Pod koniec lat 60. parada społeczności stała się corocznym widowiskiem, a obchody te rozrosły się z roku na rok i stały się kultowym letnim festiwalem Londynu.
Współczesny karnawał trwa trzy dni. W sobotę często odbywa się Panorama, konkurs orkiestr steelpan na placu św. Piotra. Niedziela to Dzień Rodziny, podczas którego dzieci w kreatywnych kostiumach paradują w rytm calypso i soca pod letnim niebem. Ale poniedziałek to wielki maraton: przez prawie 24 godziny dziesiątki orkiestr maszerują ulicą Westbourne Park Road. Każda orkiestra to ruchomy korowód, w kostiumach tematycznych, od wojowników dżungli po mityczne królowe. Wozy z nagłośnieniem wyją z ciężkim basem reggae, a Soca gra w pętli, zachęcając wszystkich do tańca i wspólnego śpiewania.
Atmosfera Notting Hill przypomina wielką letnią imprezę uliczną. Powietrze gęstnieje od dymu jerk i aromatów curry, gdy stalowe bębny uderzają obok potężnych głośników. Imprezowicze w każdym wieku i o różnym pochodzeniu tłoczą się na ulicach: upierzone królowe, babcie w afrykańskich wzorach, nastolatki z dredami i turyści w jaskrawych wzorach. Ludzie wspinają się na latarnie, dzieci gonią za confetti, a wszyscy poruszają się w rytm zbiorowości. Policja pozostaje widoczna, ale generalnie dyskretna – przypominając, że karnawał kiedyś stawiał opór. W jeden weekend ta londyńska dzielnica należy do festiwalu: flagi Trynidadu, Jamajki i innych krajów powiewają obok Union Jack. Notting Hill Carnival potwierdza, że muzyka i tożsamość nie znają granic.
W sercu Wysp Kanaryjskich, Santa Cruz de Tenerife wybucha każdej zimy feerią barw i muzyki. Przedpostny karnawał w mieście to wielki ludowy korowód, który zamienia ulice w scenę, łącząc hiszpańskie i latynoamerykańskie rytmy pod subtropikalnym nocnym niebem. Początkowo skromny XVII-wieczny festiwal masek i radości, karnawał rozrósł się do dwutygodniowego widowiska, któremu towarzyszą wystawne parady i wyszukane kostiumy. Tysiące uczestników paraduje wzdłuż Avenida Anaga, od grup tancerzy i comparsas po muzyków wybijających salsę i karaibskie rytmy.
W szczytowym momencie obchodów odbywa się słynna gala Carnival Queen, gdzie wiele uczestniczek odsłania zapierające dech w piersiach suknie, które powstawały przez miesiące pracy. Te kostiumy, często wykonane z piór, cekinów i stalowych ram, mogą kosztować dziesiątki tysięcy euro i ważyć tyle, co mała osoba. W ceremonialnej koronie zwyciężczyni uosabia ducha karnawału, górując na platformie niczym żywy klejnot. Gdzie indziej imprezy sąsiedzkie wylewają się na ulice o północy, a miejscowi w kostiumach rozdają słodycze i wino.
Karnawałowa scena w Santa Cruz jest zarówno świąteczna, jak i swobodna. W dzień dzieci i rodziny dołączają do pomalowanych twarzy procesji pod atlantyckim słońcem; nocą dorośli podążają za pulsującymi murgasami i zespołami samby przez wąskie alejki. Ulice pulsują dźwiękiem tamburynów i trąbek elektrycznych, a imprezowicze tańczą ramię w ramię w zbiorowym skoku poza codzienne życie. Ta dynamiczna atmosfera jest zabarwiona nutą fantazji i satyry: w niektórych aktach mężczyźni zakładają skandaliczne stroje drag, podczas gdy Cabezudos (postacie o gigantycznych głowach) kpią z lokalnej polityki.
Korzenie kulturowe są głęboko zakorzenione w karnawale na Teneryfie. Historycznie był to czas odrzucania ograniczeń społecznych przed Wielkim Postem i świętowania związków wyspy z Ameryką. Przez stulecia wpływy z Kuby, Brazylii, a nawet Afryki Zachodniej mieszały się z huczną zabawą kanarków, dlatego świętowanie wydaje się niespodziewanie globalne dla europejskiego miasta. Na samym końcu uroczystości tradycyjnie kończą się spaleniem papier-mâché sardynki – symbolu pożegnania się z nadmiarem. Karnawał w Santa Cruz de Tenerife, z jego hiszpańskim stylem i tropikalnym ciepłem, pozostaje świadectwem wspólnotowej kreatywności i trwałej tradycji mile widzianej pobłażliwości przed trzeźwymi tygodniami Wielkiego Postu.
Wysoko na płaskowyżu Andów, miasto Oruro organizuje karnawał, jakiego nie ma nigdzie indziej. Ten boliwijski festiwal jest żywą reliktem wiary prekolumbijskiej wplecionej w hiszpańską paradę kolonialną. Przez sześć dni ulice Oruro stają się pielgrzymką do Virgen del Socavón (Dziewicy z szybu górniczego), patronki wywodzącej się z rdzennego kultu Pachamamy. W tym kontekście karnawał wydaje się zarówno święty, jak i ekstatyczny. Powietrze wibruje od andyjskich bębnów i fletów, gdy dziesiątki tysięcy tancerzy w haftowanych strojach maszeruje przez miasto w religijnej procesji.
Sercem karnawału w Oruro jest Diablada, dramatyczny „Taniec Diabłów”. Demoniczne zamaskowane postacie z pozłacanymi rogami wiją się i podskakują, odtwarzając triumf Archanioła nad Lucyferem. Stroje diabłów są zadziwiająco skomplikowane: szklane koraliki błyszczą w świetle słonecznym, wielobarwne tkaniny wirują, a każdy nakrycie głowy jest miniaturowym warsztatem metaloplastyki i piór. Obok nich znajdują się caporales, których skórzane zbroje brzęczą dzwonkami, oraz majestatyczna Morenada, której tancerze noszą ozdobne maski inspirowane Afryką i niosą bicze w dudniącym rytmie ciężkiego uderzenia. Ponad czterdzieści grup tanecznych, z których każda reprezentuje inną prowincję lub społeczność, wykonuje takie choreografie. Muzycy – trąbki, talerze i nawiedzające fletni Pana zwane zampoñas – utrzymują paradę w nieustannym ruchu od świtu do zmierzchu.
Choć na pierwszy rzut oka radosny, festiwal niesie ze sobą ważną symbolikę. Historycznie, to święto ewoluowało ze starożytnych rytuałów górniczych: górnicy z czasów kolonialnych dostosowali swój kult duchów ziemi do katolickich ram czci Matki Boskiej. Każdy kostium i krok w karnawale w Oruro można odczytać jako fragment tej synkretycznej narracji – wspólnotowego wyrazu tożsamości i wiary. Widzowie przyjeżdżają z całej Boliwii, aby go zobaczyć; w rzeczywistości w 2008 roku UNESCO uznało karnawał w Oruro za niematerialne dziedzictwo kulturowe. Nawet w chłodnym górskim powietrzu tłumy tłoczą się, oczarowane hipnotyczną muzyką. Gdy zapada północ, płomienie pochodni migoczą na twarzach zamaskowanych tancerzy, odsłaniając błyszczące z dumy oczy. Dla wielu rdzennych ludów Boliwii karnawał w Oruro to coś więcej niż impreza: to parada pamięci przodków, wielkie potwierdzenie, że życie i duchowość są nierozłączne pod niebem Andów.
W ostrym kontraście karnawał w Kolonii rozwija się na tle gotyckiej katedry i zimnego nieba lutego. Tutaj nazywa się go Fastelovend lub Karneval i jest zakorzeniony w najstarszych tradycjach cechowych i kościelnych w Europie. Sezon oficjalnie rozpoczyna się 11 listopada o 11:11 rano, ale prawdziwe szaleństwo ma miejsce między Tłustym Czwartkiem (Weiberfastnacht) a Środą Popielcową. W Weiberfastnacht kobiety hasają po ulicach z nożyczkami, symbolicznie przecinając męskie krawaty, aby odwrócić sytuację na korzyść patriarchalnego porządku. Tydzień kulminuje w Rosenmontag (Różany Poniedziałek) jedną z największych parad w Europie.
Przez tygodnie poprzedzające karnawał tajne rady miejskie spotykają się w jedwabnych spodniach i kapeluszach trójrożnych, aby zaplanować uroczystości. W dniu parady słynne platformy „Prinzenwagen” – często satyryczne repliki miejskich zabytków – przejeżdżają w procesji o długości ponad dwóch kilometrów. Każda platforma jest mobilnym żartem lub komentarzem: gabloty zębatych błaznów wyśmiewają polityków, bankierów, a nawet celebrytów z absurdalnymi głowami z papier-mâché. Imprezowicze ustawiają się wzdłuż ulic w kolorowych kostiumach – błaznów, diabłów lub postaci folklorystycznych – łapiąc słodkie smakołyki (Kamelle), którymi karnawałowi książęta obsypują tłum. Orkiestry dęte śpiewają znane piosenki K\u00f6ln, a w każdym publicznym barze i namiocie z piwem miejscowi śpiewają razem z nami lub wznoszą kieliszki Altbier.
Mimo imprezowej atmosfery, karnawał w Kolonii ma również staroświecką godność. Co roku trio znane jako Dreigestirn (Książę, Rolnik i Dziewica) przewodzi uroczystościom, nawiązując do średniowiecznej heraldyki. Dziewicę tradycyjnie gra krzepki mężczyzna w przebraniu – przykład karnawałowej rozkoszy w odwracaniu norm. Gdy w Środę Popielcową wybija północ, piankowe platformy i upierzone kostiumy znikają w ciągu nocy; jedynie spalenie Nubbel – słomianej kukły obwinianej za wszystkie grzechy – oznacza słodko-gorzki koniec zabawy.
Karnawał tutaj jest przesiąknięty regionalną dumą: „K\u00f6lle Alaaf!” to echo miejskiego okrzyku bojowego, który oznacza mniej więcej „Kolonia ponad wszystko”. Na tych ulicach nadreńskiej bujności zwykli ludzie znajdują rzadką licencję na śmianie się z autorytetu i z samych siebie. Duch karnawału w Kolonii jest równie wspólnotowy, co komediowy – co roku miasto tymczasowo zamienia swoją poważną twarz na karnawałową maskę, wiedząc, że ta transformacja jest tak stara i nieunikniona, jak same pory roku.
Na Francuskiej Riwierze Nicea rozkwita co roku w lutym pod zupełnie innym karnawałowym niebem. W tym śródziemnomorskim karnawale powietrze wypełnia się nie tropikalnymi bębnami, ale kapryśnymi platformami i deszczami świeżych kwiatów. Karnawał w Nicei sięga 1294 r., ale przybrał nowoczesną formę pod koniec XIX wieku. Przez dwa tygodnie na wielkich bulwarach miasta odbywają się nocne parady artystycznych platform i dzienne parady kwiatowych przepychów. Każdego roku procesję prowadzi wybrany temat i jego królowa – lokalna gwiazda lub artystka – która jest niesiona Promenade des Anglais na rydwanie przystrojonym kwiatami.
Do najciekawszych wydarzeń w ciągu dnia należy legendarna „Bitwa kwiatów”. Platformy wykonane w całości z róż, mieczyków i chryzantem przechodzą przed widzami, podczas gdy przebrane modelki na nich rzucają kwiaty w tłum. Dzieci i pary tańczą wśród wirujących płatków; nawet nieznajomi na ulicy łączą się za ręce, aby złapać tęczowy deszcz. Wieczorem parady karnawałowe rozświetlają miasto: wysokie mechaniczne rzeźby płoną światłem, każda animowana platforma odgrywa historię lub scenę. Orkiestra dęta może nagle wybuchnąć karnawałowymi melodiami, a tancerze w wymyślnych kostiumach i maskach wirują pod reflektorami, na krótko zamieniając otoczone palmami promenady Nicei w fantazmatyczny sen.
Podejście Nicei do karnawału jest eleganckie i teatralne. Kostiumy często przypominają Commedia dell'arte lub historyczną arystokrację, choć od czasu do czasu na platformach pojawiają się karykatury współczesnych postaci. Humor jest tutaj łagodny; duch jest bardziej poetycki niż hałaśliwy. Nawet pod koniec nocy uroczystości kończą się wyjątkową tradycją: odważni imprezowicze skaczą do zimnego Morza Śródziemnego na „kąpiel karnawałową”, symbolicznie zmywając zabawę minionych dni.
Wszędzie czuć, że wyrafinowany karnawał miasta potwierdza jego dziedzictwo kulturowe – stwierdzenie, że sztuka, piękno i odrobina satyry należą nawet do najzimniejszych głębin zimy. Karnawał w Nicei może wyglądać jak ruchoma wystawa sztuki nad morzem, ale jest osadzony w tym samym wzorcu odnowy, który jest wspólny dla karnawałów wszędzie. Za pokrytymi kwiatami platformami i kukłami światowych przywódców spalonymi w postaci podobizn słychać powszechny śmiech miasta, które na chwilę wybiera świętowanie zamiast rutyny.
W Montevideo karnawał odbywa się pod letnim niebem i trwa dłużej niż gdziekolwiek indziej na ziemi. Od połowy stycznia aż do lutego (często trwając prawie 40 dni) ulice stolicy Urugwaju tętnią rytmami i satyrą. Tutaj korzenie karnawału sięgają afrykańskich niewolników z czasów kolonialnych, którzy zachowali swoje tradycje bębnienia, świętując wokół murów miasta w czasie karnawału. Po wyzwoleniu tradycje te rozkwitły w „candombe”: uliczne parady bębnów i tancerzy, które nadal stanowią bijące serce urugwajskiego karnawału.
O zmierzchu, w noc parad, długie filas (linie) perkusistów zwane cuerdas de tambores maszerują przez Barrio Sur i Palermo. W każdej cuerda grają dziesiątki graczy na bębnach o trzech rozmiarach, których naciągi wykonują kontrapunktowy rytm, który wstrząsa powietrzem. Przed bębnami skaczą przebrane postacie: komiczna Stara Kobieta i Stary Mężczyzna, figlarny Kominiarz, wszyscy poruszający się szarpanymi, teatralnymi krokami. Sąsiedzkie comparsas (zespoły perkusyjne) malują twarze, zakładają jaskrawo kolorowe szarfy i udają się do słynnego Desfile de las Llamadas. Tam niezliczone grupy candombe spotykają się w radosnym konkursie stylu i rytmu. Widzowie ustawiają się wzdłuż ulic i balkonów Starego Miasta, klaszcząc i skandując, ponieważ noc po nocy parady bębniarskie nie pozwalają nawet na sen.
W ciągu dnia do gry wchodzą inne elementy. W otwartych tabladach (tymczasowych amfiteatrach) trupy murga wystawiają dowcipny teatr muzyczny. Na miejskich placach i w parkach grupy zamaskowanych wykonawców — comparsas humoristas, parodistas i dzieci karnawałowe — śpiewają satyryczne piosenki o polityce, historiach miłosnych i przyziemnych skandalach. Murgas ubierają się w łatane płaszcze i cylindry; ich chór śpiewa chóralne zwrotki przerywane refrenami typu „wezwanie i odpowiedź”, podczas gdy aktorzy odgrywają sceny slapstickowe. Te występy są pełne lokalnych odniesień i ciętego humoru; w czasach politycznych trudności takie pokazy stały się nawet nośnikami krytyki społecznej. W zakurzonym letnim upale klaszcząca publiczność wypełnia te uliczne sceny, wiwatując na cześć chórów, które szczerze mówią o zbiorowych żalach i nadziejach.
Karnawał w Montevideo jest równie odnową ducha, co tradycją. Wydłużony sezon oznacza, że wplata się w codzienne życie, zamiast je zastępować. Szkoły są zamykane, rodziny zbierają się na piknikach przy bębnach, a nawet Biuro Prezydenta robi przerwę. Kiedy ostatni pochód bębniarzy cichnie, Urugwajczycy czują się trochę bardziej zjednoczeni, ponieważ razem tańczyli i śmiali się. W społeczeństwie, które szczyci się wielokulturowym pochodzeniem, korzenie karnawału w dziedzictwie zarówno afrykańskim, jak i europejskim sprawiają, że jest on corocznym potwierdzeniem tożsamości. Karnawał w Montevideo żyje potem dudniących tamburów i sprytnym wierszem jego mieszkańców; celebruje wolność i kreatywność wywalczone przez poprzednie pokolenia. Gdy odgłosy bębnów rozbrzmiewają w nocy, staje się jasne, że to coś więcej niż najdłuższa impreza — to kulturowe bicie serca, które sprawia, że miasto jest dumne i odporne.
Od czasów Aleksandra Wielkiego do czasów współczesnych miasto pozostało latarnią wiedzy, różnorodności i piękna. Jego ponadczasowy urok wynika z…
Podczas gdy wiele wspaniałych miast Europy pozostaje przyćmionych przez ich bardziej znane odpowiedniki, jest to skarbnica zaczarowanych miasteczek. Od artystycznego uroku…
Podróż łodzią — zwłaszcza rejsem — oferuje wyjątkowe i all-inclusive wakacje. Mimo to, jak w przypadku każdego rodzaju…
Odkryj tętniące życiem nocne życie najbardziej fascynujących miast Europy i podróżuj do niezapomnianych miejsc! Od tętniącego życiem piękna Londynu po ekscytującą energię…
Lizbona to miasto na wybrzeżu Portugalii, które umiejętnie łączy nowoczesne idee z urokiem starego świata. Lizbona jest światowym centrum sztuki ulicznej, chociaż…